środa, 1 czerwca 2011

Chciałbym

Noc... Kolejna noc samotnie
Klejąca się do dłoni.
Kolejne gwiazdy giną bezpowrotnie
Zagubione wpół drogi
Między ziemią, a niebem.
Płoną. Giną błękitnym płomieniem.
Plotąc za sobą smugi
Barwnych motyli.
To ich wierne sługi,
Których nikt nie widzi.

Między nimi ja się prześlizguję
Jako wiatru odłamek
Ostatni, który nadal próbuje,
Obiecując, że się nie złamie
Jak niebieskie skrzydła
Współwinnego niewinności...

Wiesz? Kiedy przyszłaś
Każdy problem zdawał się być prosty,
Każdy dzień piękny,
Każda chwila nieskończona.
Zapominałem swoje błędy,
Kiedy słyszałem Twoje słowa,
A wkrótce pięknie zaszło słońce,
Zaczęły spadać białe gwiazdy...
W noc, w którą samotnie
Przyszło mi patrzeć, jak każdy
Kawałek nieba pięknie płonie,
Jak spada, jak wiruje, jak niszczy,
Jak roztrzaskuje moją drogę.
Jak cały świat w ciszy
Pochlipuje, roniąc gwiezdne łzy.
Zastanawiam się, czy poznasz mnie dziś,
Czy poznasz jutro,
Gdy będzie już o dzień za późno...

Czy może znowu spróbujemy
Dotknąć nieba,
Uciec z naszej ziemi...

Czy dane będzie nam na siebie czekać?

Chciałbym kochać,
Chciałbym klękać,
Chciałbym zostać,
By móc Cię nękać
Wyrazami uwielbienia codziennego.
Lecz zapewne kiedyś, gdy już dojdzie co do czego,
Zabraknie ziemi
Dla naszych stóp...

Czy się odnajdziemy?
Czy docenimy wspólny trud?


Czy chciałabyś... może... żebym...
Może kiedyś...
Wziął Cię na ramiona,
Byśmy mogli razem czekać,
Aż nasz świat ostatni raz skona....
Zatopiony w kłamstwach, zakopany w słowach.

Więc po co czekać?
Już teraz wyznajmy sobie miłość.
Niech świat pięknie się złości,
Słysząc tę zimną
Inkarnację bliskości.
Niech umrze po raz ostatni, 
By odrodzić się znowu,
Bo chciałby zobaczyć, pragnie patrzeć,
Jak wspólnie szukamy powodu,
Jak w pobliskim kiosku
Kupujemy kolejne chwile,
Pochłaniając je po trochu,
Czując, jak motyle
Zaczynają cisnąć się do ust,
Wylatują źrenicami,
Gasząc płomienie, krusząc lód,
Które to między nami
Dotąd śmiało gniazda zakładały...

Czy tak by się właśnie stało,
Gdybyśmy byli teraz razem?

Czy nasze oczy kiedyś zgadną,
Co powinno być nam ważne?
Czy nasze usta kiedyś usłyszą
Namiętność przyprawioną lekko ciszą?

Czy może tak po prostu,
Bez wybuchów, bez chwili
Zlanej słonymi kroplami potu.
Może bylibyśmy tylko szczęśliwi?

Lecz na cóż te pytania...
Po co wątpliwości,
Skoro życie przesłania
Mi fatum bez litości.
Wyklina, bije, kopie po żebrach,
Gdy w błagalnym geście klękam
I modlę się... Proszę
O własną drogę,
Bo mam dość błądzenia
Po szklanych bezdrożach,
Gdzie od zazdrości i znienawidzenia
Roztrzaskana serca połowa

Rani bose stopy...

Chciałem być sobą...
Czy nie mogę o tyle prosić?

Czemu znowu z podłogą
Na spotkanie moje ciało sunie,
Pchane przez zawistne dłonie,
Czemu opada bezwładnie, zachlapując bólem
Śnieżnobiałe ściany...

Śnię o tym, aby
Kiedyś usiąść, zbudować
Swój zamek wśród trawy
I wszystkie oczy tam zachować,
Jakie wypłynęły razem z łzami...

Który to wers, która to już strona
Zaskrobana czarnym tuszem,
Błękitnymi myślami...

Która to już chwila ozdobiona puchem,
Wewnątrz twarda, rani
Serce, miażdży kości, ściera skórę...
Który to już raz myślę nad sensem?
Ile jeszcze będę Cię przywoływał,
Zanim dasz kres mej udręce
O ideale wśród niebieskich ciał...

Znów stoję, znów wyciągam ręce.
Nie widzisz, jak bym chciał
Ująć w me dłonie najdrobniejszy
Kawałek, delikatną cząstkę Ciebie...

O gwiazdo, pokaż mi, którędy
Mam błądzić po bezkresnym niebie,
Których chmur się chwytać,
Z jakim wiatrem wędrować,
By nie żałować swego życia...

Pokaż mi jak pokochać,
Bym mógł Ci kiedyś podziękować...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz